wtorek, 8 lipca 2014

Tendencyjny i nierzetelny artykuł w gazecie wyborczej na temat rasy białej.

Najpierw link do artykułu: http://wyborcza.pl/magazyn/1,139244,16273982.html?fb_action_ids=10202678427823482&fb_action_types=og.likes



I moje wątpliwości: czy rasizmem nie jest mówienie o białych w kategorii kolonizujących? Bo przepraszam bardzo, ale cięzko zaliczać Litwina, Macedończyka, Białorusina czy Łotysza do grupy tych złych białasów! Bieda i niesprawiedliwość nie jest tym co da się opisać w kategorii koloru. Połowicznie zgadzam się z tezą autora, rozumiem, że dla Afrykańczyka Europejczyk jest postacią z bogatszego świata, ciężko się z tym nie zgodzić. Ale mnie z kolei irytuje wrzucanie wszystkich białych do tego samego worka.A europejska dominacja? Przecież to jeden naród dominował nad drugim, również w Europie. Rasizm ma dwie twarze. Może dziennikarzy wyborczej stać na wycieczki po Afryce, ale gwarantuje wam, że wiele ludzi w Polsce, Ukrainie, Białorusi, Bułgarii, Rumunii, Mołdawii nie żyje znacznie lepiej niż w niektórych afrykańskich krajach. Czas otworzyć oczy. Ten dziennikarz pasjonuje sie Saidem, bo sa widzi egzotykę w takich kategoriach jakie opisuje je Said-chce wierzyć, że ci biali to raczej są zakałą świata. Przypominam, to też rasizm.

niedziela, 15 września 2013

One race, human race.

W Stanach Zjednoczonych zrobiło się głośno w temacie pochodzenia rasowego. Tym razem nie chodzi o rasizm, a wpisywanie formułek do oficjalnych dokumentów, dowodów osobistych i innych tego typu papierków. Czy ma to sens? Okazuje się, że nie do końca. Polecam klikać na poszczególne zdjęcia, jest tam zamieszczony opis pochodzenia rasowego/narodowego danej osoby, a także rzeczywista tożsamość.
Każda osoba posiada unikalną, właściwą tylko sobie historię pochodzenia, ale pewne z nich pokazują jak daleko można się zapędzić. Mamy więc na drugim zdjęciu panią o jasnych włosach (pewnie farbowanych, ale nie jest to ważne), jasnych, zielono-żółtych oczach i jasnej skórze, jaśniejszej od mojej. Natomiast w oficjalnych dokumentach uznana jest za osobę należącą do rasy czarnej.
Mamy też wiele innych mieszanek, mniej lub bardziej szalonych, mieszanki eskimo-żydowskie, biało-indiańsko-afro-żydowskie, blasian (współczesne popularne określenie tożsame z zambo - BLackASIAN), pana należącego do kryteriów rasowych "white/black/American Indian/Asian Indian/Native Hawaiian/other Pacific Islander"  itd itd...


http://ngm.nationalgeographic.com/2013/10/changing-faces/schoeller-photography

Dla bardziej wnikliwych polecam z całego serca projekt Hapa: http://seaweedproductions.com/the-hapa-project/


Prędzej czy później wszyscy będziemy określani jako "jednorasowi"lub jeśli ktoś woli inaczej: multirasowy. Od dawna naukowcy zaprzeczają istnieniu rasy, dziś mówi się bardziej o klinach lub rasach rozumianych szerzej aniżeli biała,czarna,żółta (ewentualnie z podrasą indiańską). Ale o tym kiedy indziej :)

sobota, 29 czerwca 2013

Mali żołnierze

"Dziecko - żołnierz: każda osoba poniżej 18 roku życia będąca dobrowolnie lub przymusowo, bezpośrednio lub pośrednio członkiem sił zbrojnych lub innych uzbrojonych grup. Udział oznacza walkę, pełnienie funkcji wartowniczych, gotowanie, szpiegostwo a nawet prostytucję".
http://www.unicef.pl/Co-robimy/Aktualnosci/Wojny-doroslych-armie-dzieci-kampania-spoleczna-UNICEF-i-Best-Film

Jakieś skojarzenia? Może Afryka?

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEjgzKiIL_5TH9xTNWLS0golla3XO35bfsXZjHNun0HoKBJXqbWO00wBk3BrNxjPs_FU3mHp6LDujoUd0iKHEVvFCyRITt51Lxif8d_B5aok-xrb4wpGtH6Jdb0N_tIVStxb8dC4DKCmrV8/s400/child+slave.jpg
"Dzieci wymagają znacznie mniej jedzenia, ubrania i lekarstw, a przynajmniej są bezsilne, by żądać więcej. (...) Są bezpłatną siłą roboczą. Mogą gotować, dźwigać wyposażenie i zapasy. Można je też zmusić, by były seksualnymi partnerami żołnierzy" .
http://wiadomosci.wp.pl/kat,1020223,title,Dzieci-zolnierze-na-Bliskim-Wschodzie-Armia-nieletnich-walczy-w-wojnach-doroslych,wid,15179726,wiadomosc.html?ticaid=110db7&_ticrsn=3  

"Gdy zaś myślimy o kilku-, kilkunastoletnim bojowniku, przed oczami staje nam wątły, czarnoskóry dziesięciolatek z olbrzymim karabinem w drobnych rączkach i niepokojącą mieszanką lęku i swady w oczach. Bo najczęściej o dzieciach-żołnierzach mówi się w kontekście targających Czarną Afryką od co najmniej pół wieku wojen. Tymczasem po dziś dzień mali bojownicy stają do walki także na Bliskim Wschodzie - w Izraelu i Palestynie, Iranie, Iraku czy, według najnowszych doniesień, w pogrążonej w wojnie domowej Syrii". 
Tamże

https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEhzHofs9OmwyN5U7BjR-2PVBsWPOl2mR2NKtXY4ZDmYj4CFMoq_1nJl9oPgl8kUQ5qbYNgWjox_66aMTS2ODej7FIa7aiCGgoP4H-2CSg41csyg1YShFtzgv6MnbcWRkZcxB2JitYA-d9k/s400/photo1.jpg


Co o tym myśli "cywilizowana" część świata, która żyje we (względnym) pokoju i nie posiada potrzeby obrony kraju, lub jest w stanie zapewnić obronę poprzez wojsko zawodowe, w którym udział biorą dorośli? Nie ma nic bohaterskiego w wykorzystywaniu dzieci do walki! 

"UNICEF odgrywa kluczową rolę w uwalnianiu dzieci z wojska i zapewnianiu im bezpiecznego powrotu do domu i społeczeństwa. Wpływa na rządy państw i negocjuje z grupami rebeliantów, by nie wcielały dzieci do armii. Prowadzi specjalne ośrodki, gdzie zapewniania jest wszechstronna pomoc dla skrzywdzonych przez los dzieci. UNICEF szuka rodzin dzieci - żołnierzy i robi wszystko, by umożliwić im powrót do domu". 
http://www.unicef.pl/Co-robimy/Aktualnosci/Wojny-doroslych-armie-dzieci-kampania-spoleczna-UNICEF-i-Best-Film



"W okresie zaborów dzieci, szczególnie chłopcy, z rodzin pielęgnujących tradycje patriotyczne brały udział zbrojny w powstaniach, a w czasie wojen napoleońskich i I wojny światowej wstępowały do legionów. Mimo iż regulaminy wojskowe zazwyczaj zakazywały zaciągu nieletnich, niektórzy, czasem podając nieprawdziwą datę urodzenia, omijali zakaz. Szwoleżer gwardii, odznaczony przez Napoleona kapral Michał Wilczekmiał w czasie zdobywania Madrytu 16 lat. Szczególnie wielu nieletnich patriotów starało się wstąpić do legionów polskich w czasie I wojny światowej. Do rangi symbolu narodowego urósł czyn żołnierski Orląt Lwowskich - grupy prawie 1,5 tys. polskich dzieci i młodzieży (od 9 do 18 lat) biorących czynny udział w obronie Lwowa. Trzynastoletnie Orlę Lwowskie Antoś Petrykiewicz, odznaczony pośmiertnie krzyżem srebrnym Virtuti Militari, pozostaje do dziś najmłodszym kawalerem tego orderu. Także skauting ma swoje początki w oblężeniu Mafekingu podczas wojny Anglików z Burami, gdy Robert Baden-Powell szkolił młodych chłopców na "skautów", zajmujących się wywiadem, łącznością, podchodzeniem, tropieniem i pierwszą pomocą. Polscy młodzi harcerze podczas powstania warszawskiego
Patriotyczne wychowanie, w rodzinach, szkole i harcerstwie było przyczyną masowego udziału dzieci w walce zbrojnej w czasie wojny obronnej w 1939, okupacji hitlerowskiej, szczególnie zaś powstania warszawskiego. Ich bohaterska walka i często kaźń zostały upamiętnione m.in. pomnikiem pod wieżą spadochronową w Katowicach i pomnikiem Małego Powstańca w Warszawie. Mali żołnierze Polski Podziemnej najczęściej wykonywali funkcje łączników, kurierów, wywiadowców, sanitariuszy, uczestników małego sabotażu, ale niejednokrotnie również walczyli z bronią w ręku. Kilkunastoletni żołnierze brali udział w II wojnie światowej także po stronie niemieckiej. Szczególnie w ostatnich miesiącach III Rzeszy częste były przypadki tworzenia pododdziałów przeciwpancernych złożonych z małoletnich członków Hitlerjugend, uzbrojonych często jedynie w panzerfausty lub obsługujących artylerię przeciwlotniczą. Część dzieci i młodzieży wychowanej w duchu nazistowskiego fanatyzmu zgłaszała się do tych formacji ochotniczo.
Szczególną kategorią dzieci-żołnierzy są synowie pułku. Chodziło w tym przypadku najczęściej o sieroty przygarnięte przez jednostki wojskowe, niekiedy dzieci poległych towarzyszy broni lub markietanek. Zjawisko występowało często w okresie wojen napoleońskich, ale także później, np. w amerykańskiej wojnie secesyjnej i również w XX wieku. Dzieci, zwykle chłopcy, pełniły często funkcje doboszy , posłańców lub ordynansów. Niekiedy, np. w przypadku dzieci przygarniętych przez polskie formacje w ZSRR, była to jedyna możliwość uratowania ich przed śmiercią głodową".
http://pl.wikipedia.org/wiki/Dzieci-%C5%BCo%C5%82nierze

http://radiowarszawa.com.pl/wp-content/uploads/2011/08/maly_powstaniec_pomnik_1279002512.jpg




Przytoczę słowa mojej znajomej: "Konieczność dziejowa, obrona zupełnie innych systemów wartości motywacja ? A może dziecko i świadoma motywacja w obronie systemu wartości? 
Czy dla jednych wartości można dać karabin jedenastolatkowi, a dla innych nie - i  tzw. zachodnia etyka, korona stworzenia - bezbłędnie wskaże, w której sytuacji to wzniosła konieczność dziejowa, a w której barbarzyństwo? Dzieci warszawskie nosiły amunicję, przedzierały się pomiędzy fortyfikacjami i budynkami i ginęły w Powstaniu tak jak dorośli, jest potworne (ale wtedy pada pytanie o sens Powstania), ale czy sytuacje są porównywalne? Ale jaki jest sposób patrzenia i interpretacji obu? Tam - drastyczne łamanie praw człowieka i praw dziecka-tu: promocja i hołdowanie postawy "Małego Powstańca" traktowane jako element wychowania patriotycznego. A w obu przypadkach to hańba dorosłych, że dzieci aktywnie uczestniczyły w wojnie i nie ma się czym chwalić ani przekuwać ideologicznie w godne naśladowania wzorce". M.P.


Polskie dzieci brały czynny udział w wojnie jako żołnierze, sanitariusze, kurierzy...Najprawdopodobniej potrafiły zabijać tak samo jak dorośli. Nie mogę się zupełnie zgodzić ze słowami M., widzę pewną różnicę. Chyba smutniejsze jest to, że ta różnica ma przyczyny głównie ekonomiczno- finansowe: w krajach, które walczą przeciw  dziecięcym żołnierzom i tak bez względu na okoliczności etyczne, nie opłaca się zatrudniać dzieci. Nie ma deficytu wśród dorosłych - na wojnach, w których biorą udział dzieci, deficyt ten występuje. Finansowe, bo charakterystyczne są też aspekty techniczne:  tam gdzie jest droga, wysoka technologia, tam potrzeba mniej ludzi do walki. Kraje o niższym stopniu rozwoju technicznego (i ubogie) nie mają środków do wykupienia broni jaką dysponuje np. USA. Nie jest moim celem osądzanie co jest w tym momencie etyczne: czy lepiej, gdy walczą dzieci, czy tylko dorośli. Nie mam pojęcia, bo na szczęście nigdy w wojnie nie uczestniczyłam, natomiast zdaję sobie sprawę z tego jak bardzo to doświadczenie jest niezbędne do postawienia się po jednej ze stron sporu. Czy dzieci powinny brać udział w wojnie? Czy interwencja tzw. krajów rozwiniętych (które nomen omen, czasami biorą przynajmniej bierny udział w wojnie) będzie rozumiana tylko jako pomoc, a może jako nachalne wkroczenie na obcy teren?
W jaki sposób zareagowaliby Polacy podczas wojny, gdyby (przykładowo) Amerykanie zakazaliby dzieciom uczestnictwa w walce? Może lepiej przyjąć, że to rodzina, prawni opiekunowie mają prawo decydować o losie dziecka? To pytania na które nie ma jednoznacznej odpowiedzi. Może sens w tym, aby odpowiedzi nie szukać, ale przyjrzeć się samej sytuacji, do której doprowadzili...dorośli. 
Wiem, że najlepszym argumentem jest przytoczenie Konwencji o Prawach Dziecka przyjętej przez ONZ w 1989 roku. Być może od tego czasu dzieci całego świata będą chronione przed rekrutacją do armii. Jednak, czy mamy pewność, że gdyby wybuchła wojna, polscy harcerze będą biwakować zamiast uczestniczyć w wojnie? Bardzo bym chciała, aby żadne dziecko nie uczestniczyło w wojnie. Tyczy się to także dorosłych, tak samo niewinnych, głównie cywili. Jestem przeciwna wykorzystywaniu dzieci - ale czy rzeczywiście Europa i Ameryka Północna nie wysłałaby swoich dzieci na wojnę w razie, gdyby zaszła taka potrzeba? Czy, jeśli tak, to zgadzaliby się na tzw. pomoc humanitarną ze strony innych krajów, które w zasadzie mogłyby przeszkodzić w walce? Najpiękniej byłoby jeśli nikt by własnych dzieci na wojnę nie wysyłał. Ale nie wiem czy to możliwe. I nie jestem pewna na ile granica pełnoletności 16, 18 czy 21 lat uprawnia do meldunku. To niedobrze, gdy dziecko jest żołnierzem. Ale może ono obroni cywila? Może obroni inne dziecko, które opiekuje się w domu młodszym bratem? Oto lista dzieci-cywili, które i tak giną (chroni je oczywiście prawo dotyczące cywili, ale jak widać tylko w teorii)...
https://www.facebook.com/AfghanInfoWar?fref=ts


www.occupyeducated.org

To obrazy przerażająco smutne, a mimo to, w odpowiednich okolicznościach, tj. innych warunkach społecznych, w innym kraju i wiele lat po wojnie są osoby, dla których to postawa godna, służąca do wychowania w duchu patriotycznym, w nieco rozrywkowy sposób.  

http://bi.gazeta.pl/im/1/7193/z7193601Q.jpg




W grze planszowej "Mali powstańcy" gracze rywalizują o przeniesienie największej ilości meldunków, uciekają przed nazistami i mają do wykonania szereg różnych zadań mających przypominać o walce powstańczej... Czysto teoretycznie, bo jak zauważył jeden z komentujących zabrakło zadania typu: "twojemu koledze urwało rękę z listem oraz rozerwało brzuch. Próbujesz upchnąć jego jelita z powrotem w środku. Musisz też znaleźć w gruzach list z urwanej ręki. Stoisz jedną kolejkę." (pisownia oryginalna, użytkownik spm)



 To bardzo trudny temat, zastanawiamy się nad nim, w spokojnym świecie, popijając herbatę, przeglądając newsy w Internecie i najprawdopodobniej nie wiemy jak tę sytuację rozwiązać. Najlogiczniej rzecz biorąc, należy występować przeciw zbrojeniom, ale ani pacyfizm nie jest realny, ani nakłonienie do niego kogokolwiek, zwłaszcza rządów. Sytuacja okazuje się być bez wyjścia. Bo nie ma tu dobrego wyjścia. 

Pozostałe źródła:
http://www.maliwojownicy.strefa.pl/
http://www.misje.scj.pl/archiwum/2000-07/kongo02_08.html
http://www.mlodziez.pttk.pl/dla-was/odznaki/maly-powstaniec
http://www.warszawa.gazeta.pl/warszawa/1,34889,7193667,Pierwsza_gra_o_Powstaniu__Zostan__Malym_Powstancem_.html




piątek, 14 czerwca 2013

Pop kolonializm i spór orientalizm. Luźne myśli.

Zawsze, gdy muszę rzeczowo odnieść się do Edwarda W. Saida mam problem. Z jednej strony zgadzam się z jego zarzutami i orientalizm, który był (a moim zdaniem tylko bywał) powierzchowny. Z drugiej strony mam świadomość na ile wybiórczo traktuje Orient, wrzucając do niego również Afrykę, a i często po prostu kraje leżące na innym kontynencie niż europejski. Tak samo jak zgadzam się z jego zarzutami, tak samo brakuje mi z jego strony opisu powierzchowności przeciwnego obrazu: tj. tego jak widziany jest zwany potocznie "Zachód", przez "Wschód", który Said po prostu nazywa Orientem.

Na początek kilka zdjęć, aby nieco wprowadzić się w klimat badań:



                                          http://thesocietypages.org/socimages/2008/04/05/romanticizing-colonialism/
                           http://static.thesocietypages.org/socimages/files/2008/07/race-history-white-mans-burden.jpg
 http://thesocietypages.org/socimages/2008/04/05/romanticizing-colonialism/
                                             http://thesocietypages.org/socimages/2012/12/26/slavery-and-the-watermelon/
       https://blogger.googleusercontent.com/img/b/R29vZ2xl/AVvXsEgr7gRql85Bd7eowEa-RskHbY4jf2aELUufft-eXlyuYsAzIiq6jzksVfwi_FBdDMbapNEB6JIZHa3Oz09hvikHfskPrk1FtsWZZdQDqQgWJAPdClSrcSGvrznrjPBqNYgjvZ2jb9NQwFXD/s1600/orientalistinterior.jpg


Egzotyka, rajskość, swoboda seksualna. Z wielu argumentów Saida które do mnie nie trafiają, jeden dotyczy właśnie swobody seksualnej. Rozumiem jego zarzuty w pewnym stopniu. Ale Said dziwi się Europejczykom, iż uważali Orient za promiskuitycznie rozbuchany, ale przecież taki obraz podaje czytelnikom Księga tysiąca i jednej nocy. W świecie arabskim jest to literatura raczej niskich lotów, ale na tyle powszechna, że w jakimś stopniu mogła zaszczepić taki obraz świata. Przy czym nie zwalnia to nikogo z pasjonatów, a tym bardziej znawców obowiązku zapoznania się z innego rodzaju literaturą. Ale dlaczego o tym piszę? Mam wrażenie, że Said zbytnio zwraca uwagę na powierzchowność orientalizmu. Jego zarzuty dają się obronić, ale postarajmy się odpowiedzieć na pytanie: czy tylko tak zwany Zachód miewał płytkie przejawy zainteresowania jakąś kulturą? Nie. I po pierwsze nie dotyczy to tylko Zachodu. Mickiewicz oskarżany jest o orientalizm - co ciekawe Tatarzy krymscy zupełnie nie podzielają poglądu Saida, bardzo sobie cenią Sonety krymskie i nie życzą sobie, aby ten mówił w ich imieniu. Ale orientalizm miał przecież pewne powiązanie z Romantyzmem. Czy Said wie, że Mickiewicz interesował się również kulturą ludową Europy? Był to taki sam zachwyt jak w przypadku Orientu. Zapewne, mocno powierzchowny i idealistyczny, jednak nie znaczy to, że Mickiewicz "widział biznes" w dziedzinie Orientu (co Said potępia), ale jego zainteresowanie folklorem i ludowizną już nie zostaje potępione. Jeśli Said twierdzi, że Mickiewicz z Orientu kpi, radzę mu się zapoznać z twórczością inspirowaną polskim chłopstwem. Było to powierzchowne zakochanie, to prawda, ale nie ma nic wspólnego z pogardą, jak twierdzi Said! Mickiewicz przyznawał się do miłości do Orientu jak i chłopstwa. A Said przyczepia się o Sonety krymskie, zupełnie nie pytając Tatarów o opinię dotyczącą tego dzieła! Stawia się w roli reprezentanta Orientu, broni Krymu, a rdzenni mieszkańcy Krymu nie rozumieją Saida.Nie mówiąc już o tym, że stawiając Mickiewiczowi zarzut o pogardę dla Orientu, musiałby jednocześnie postawić zarzut o pogardę dla polskiej wsi. Ale tego już on nie wie, lub nie chce wiedzieć.
Nie cierpię i  nie toleruję okcydentalizmu i europocentryzmu, ale nie lubię każdej skrajności. Zawsze przeciwstawiam się europocentryzmowi. Ale samozwańczy (!) przedstawiciele Orientu znów popadają w skrajność, są totalnie przeciwni okcydentalizmowi, tworząc drugi biegun. Na ile to rzeczywisty, a na ile sztuczny podział i kto go tworzy? Czy Said nie za bardzo uprościł podział świata (tj. głównie Eurazji)? Moim zdaniem nie ma czegoś takiego jak Wschód i Zachód. To podział sztuczny, stworzony na potrzeby...no właśnie czego/kogo? Nasz świat jest wieloświatowy, co pokazuje etnologia/antrpologia i bliżej mi do podziału Wallersteina niż prostego schematu Saida. Podział na Wschód (Orient) i Zachód to podział (raczej) europejski, a Said sam wpadł w tę pułapkę. Z drugiej strony, istnieje wiele kronik, wspomnień i innych dzieł, chociażby ze świata arabskiego, chińskiego, induskiego czy perskiego ukazujący iż pewien podział świata istniał wszędzie. Podział na świat muzułmański i niemuzułmański istnieje wśród muzułmańskiej braci od lat. To dobrze czy źle? Może po prostu neutralnie? Czy nie ma więcej sensu twierdzenie, że "orientalizm" był nie tyle owocem pogardy, ile jakimś sposobem oswajania, poznawania i opisywania świata Innych? Są , a raczej daleko więc tym trudniej było poznać jacy są naprawdę i tym łatwiej korzystano ze świata Innych tylko ku swoim potrzebom. Inny to obcy, etnologia w zasadzie robi niewielkie rozróżnienie, gdy:
1) Wielkopolanin nabijał się z Marzura, bo ten miał na pewno czarne podniebienie był zrodzony z diabelskiego nasienia, a Żydówki miały pochwy w poprzek
2) Francuz ma wyobrażenie o haremie jako o domu publicznym.

Uogólnianie i stereotypizacja jest właściwa (najprawdopodobniej) każdej kulturze, każdemu narodowi. To jest ogólnoludzkie, a nie tylko zachodnie. Wystarczy zapoznać się z mitologią czy wizjami świata i stereotypami narodów naszego globu. Fałszywe konstrukcje i przerysowane karykaturalizacje to pewien sposób poznawania innego. Zaznaczam, iż bywają fałszywe, zgadzam się w zupełności z tym zarzutem, ale to jest naprawdę cecha ogólnonarodowa, ogólnokulturowa, a nie tylko zachodnia. Said obarcza winą Zachód, to zrozumiałe, bo musiał się przecież skoncentrować na jakimś obszarze badań. Ale nie pojmuje tego jako w kategoriach charakteru ludzkiego, a przypisuje narodom europejskim wyjątkową w skali świata niezaspokojoną chciwością. Ale czy nie jest tak, że każde imperium jest agresywne, a pewne z nich, które posiadają wydajniejsze narzędzia techniczne (lub okrutną chrześcijańską religię - która przecież przyszła z Bliskiego Wschodu) mają efektywniejsze możliwości do prezentowania swej władzy? 
Część Europy kolonizowała. Cała Europa została wcześniej skolonizowana przez   chrześcijaństwo, pewne fragmenty przez islam. Towarzyszyły temu te same działania, które krytykuje Said. 

Nie mogę się zgodzić na upraszczanie świata. Na pisanie "Zachód" to jest taki, a taki, a "Wschód" taki, a taki. Polska, Litwa, Łotwa, Ukraina, Białoruś, Rosja, Gruzja, Macedonia, Mołdawia, Serbia, Rumunia, Węgry mieszczą się po stronie Zachodu czy Wschodu? Wiele z wymienionych powyżej narodów nie posiadało własnych państw, wiele narodów nie posiadało jeszcze własnej, silnej, narodowej tożsamości, lecz tylko etniczną, ale wręcz byli "pod butem" obcych władców, sami nie mogli kolonizować, często sami bywali kolonizowani, ale dlaczego z powodu przynależności (do według wciąż stosowanych, lecz odrzucanych kryteriów) rasy kaukaskiej, białej? Poza tym  Jeśli Polska ma Mickiewicza, to pewnie należy do Zachodu, ale to tylko podział Saida, bo czy naprawdę wszyscy równoznacznie się z nim zgodzą w kwestii tego podziału? A Białoruś? Gdzie ona się mieści w tej kategorii? O Białorusi Saidowi pisać nie było czego, ale gdzie on ją klasyfikuje? I czy Macedonia lub mocno sturczona Bułgaria to już Wschód czy wciąż Zachód? Czy nie jesteśmy zawieszeni gdzieś pomiędzy? A może w ogóle ten podział świata jest bez sensu? A Litwa? Gdzie jest miejsce Litwy, przecież nie na szeroko pojętym Zachodzie, skoro ten uważał ją za barbarzyńską dzicz. Czy Miłoszowi, który pisał o tym, że Litwa to kraj podobny do skolonizowanej Ameryki bliżej do Woltera piszącego Zadiga na mięciuśkich udach Katarzyny II czy włóczęgi tęskniącym za nieskolonizowaną Litwą?
W słowach Saida, łatwo można zauważyć, że Orient, który opisuje dotyczy głównie świata muzułmańskiego, induskiego, nawet buddyjskiego. Nie mogę uznać go za obiektywnego badacza. Rozumiem, że moda na Orient opierała się głównie na cywilizacjach, które opisuje Said, ale bardzo wiele pomija. Stawia się w roli reprezentanta Wschodu, ale ten sam Wschód traktuje bardzo wybiórczo. Podobny rodzaj wybiórczości obserwuję, gdy ktoś stawia zarzut o kolonializm, jako tworu rasy białej. Ale przecież nie tylko Europejczycy kolonizowali! A Imperium mongolskie Czyngis Chana, czy ono zajechało do Europy na wakacje? A Afryka przeszła na islam ot tak? Czy "rasa europejska" (którą uważam za sztuczny twór) tylko kolonizowała, nie posiadając jednocześnie doświadczenia bycia kolonizowanymi? A czy Ukrainiec nie był kolonizowany? A Co z Karelami, Maryjczykami, Estończykami? Oni (i nie tylko oni) nie kolonizowali, a dlatego,że należą do europejskiej rasy pada na nich to oskarżenie. Sami byli poddani kolonizacji, również religijnej.
Ten rodzaj wybiórczości drażni mnie u zwolenników tezy dotyczącej kolonizacji jako domeny "rasy białej. Said też jest bardzo wybiórczy. Orientalizm opisuje się w kategorii Zachodu spoglądającego przez krzywe zwierciadło na Arabów czy Indusów, ale już nie pisze się o Tuwińcach, Ajnach, Niwchach, Jukagirach, Baszkirach, Czerkiesach, Abchazach, Łotyszach, Kurdach i innych, których lepiej nie widzieć. Bo są mniej liczne? Razem wzięte, stanowią nie tak małą i nawet bardziej uciśnioną grupę aniżeli Arabowie, Persowie czy Indusi. Said polemizuje tylko z wyobrażonym i stworzonym przez siebie Zachodem, który w rzeczywistości nie istnieje. Czy dychotomia Wschód-Zachód, nie jest sztucznym tworem, stworzonym głównie po to, aby wzajemnie prać swoje brudy, nie zważając na ogromną część ludzkości, która do tych światów się wlicza? Dlaczego Arab ośmiela się mówić w imieniu narodów należących przecież do owego Wschodu, ale ani ich nie pyta o zdanie, ani też oni nie zwracają na niego zbytniej uwagi, lub po prostu nie podzielają jego opinii.
Czy nie jest to wojna dwóch światów, Wschodu i Zachodu, który ma samozwańczych przedstawicieli reprezentujących swoje interesy?

Said dzieli świat na:
 -kultury zachodnie -> biali, europejscy, rozwinięci
 -kultury niezachodnie-> kolorowi, natywni, nierozwinięci ( E.W. Said, Kultura i imperializm, Kraków 2009, tłum. M. Wyrwas-Wiśniewska, s. 225)
Czy według Saida nie ma wśród rasy białej narodów natywnych, tubylczych? Jeśli tak to bardzo się myli. Przedstawię tylko wybrane grupy, czysto natywne należące do rasy białej: Karelofinowie, Lapończycy, Abchazowie, Baszkirzy, Czerkiesi, Czeczeni, Czuwasze, Gagauzi, Ingusze, Maryjczycy, Kurdowie, Udmurci itd.
Rzeczywistość nie klei mi się z tym co pisał Said.
To brzmi podobnie jak oskarżenia "wy biali napadliście na nas". Ale kto napadł? Kto to jest ten biały? Według (na szczęście powoli odchodzącej do lamusa) tradycyjnej klasyfikacji ras, do grupy białych wliczają się np. Semici (a więc Arabowie, Kurdowie, Żydzi) jak i Indusi. Indus jest więc osobą należącą do rasy białej, choć uznawany jest przez Saida za tzw. "kolorowego". Oczywiście pomimo, iż jest biały, może mieć ciemniejszą skórę od Etiopczyka. Strasznie nie podoba mi się ta klasyfikacja. I co on ma na myśli pisząc "kolorowi"? Nie ma czegoś takiego, to określenia rodem z podwórka, w klasyfikacji rasowej nic nie oznaczające. Kolorowi to opaleni, pomalowani? Nigdy nie odnalazłam sensownego wytłumaczenia dla tego rodzaju nazewnictwa. Widać tu niekonsekwencje względem antropologicznego podziału na rasy, który  jest obecnie (i na szczęście) krytykowany, ale Said opiera się na tej klasyfikacji połowicznie, w rozumieniu potocznym. Biali kontra reszta świata. Ale zapytam znów: kim jest ten biały? Przecież nie chodzi Saidowi o podział antropologiczny, bo on uważa się za kolorowego, a wg. antropologii jest Arabem, czyli białym, nie tam żadnym kolorowym, bo coś takiego, powtórzę raz jeszcze nie istnieje w klasyfikacji antropologicznej. On wręcz wymyślił własny podział rasowy, biali to ci, którzy kolonizują, a kolorowi to ci, którzy są w klasie poddanej. Wychodzi na to, że kolorowym jest tutaj Białorusin, Fin oraz Łotysz! Ale chyba nie to Said miał na myśli?
Biali kolonizowali tylko kolorowych? A Wikingowie, którzy kolonizowali Ruś, mając za niewolników Słowian? A Imperium Rosyjskie kolonizujące ogromną część ludów białych? Imperium mongolskie, Chiny z odwieczną polityką imperialną i uznania tylko dla Chińczyków Han, sinizacją narodów podległych i rzecz jasna nie mam tu na myśli tylko Sinciang Ujgur, ani popularnego obecnie Tybetu. Idąc dalej, Jukagirzy zostali skolonizowani przez Czukczów i Jakutów, Hopi zostali podbici przez Navajo. Dołączmy do tego choćby tylko jeszcze eskpansję Korei, Formozy (Tajwanu)  i Mandżurii przez Japonię - zarzuty Saida o orientalizm mogłyby być identyczne w stosunku do Japonii. Nawet współcześnie Japonia nadaje niższy status cywilizacyjny zdobytym krajom krajom. Japończycy panowali na Półwyspie Koreańskim przez ok 35 lat, przedtem Korea była w miarę zjednoczonym państwem pod panowaniem dynastii Chosun. Gdyby nie japońska kolonizacja, być może Korea nigdy nie podzieliłaby się na dwa państwa kierujące się ku amerykańskiemu kapitalizmowi i sowieckiemu komunizmowi. Japonia dyskursywnie wykluczała Koreę i inne podległe kraje. Kolonializm jest przywarą ogólnoludzką stosowaną w Imperiach, przynależącą do silniejszych, którzy są w stanie narzucić władzę. Arabowie kolonizowali posiadając czarnych i słowiańskich niewolników, Indusi (tu rozumiani jako hindusi) ze swym silnym podziałem kastowym również nie byli społeczeństwem demokratycznym. Arabowie nie wykazywali wielkiego zainteresowania kulturami podbitymi, chyba, że poprzez narzucanie swej kultury, a ewentualne zainteresowanie było powierzchowne. Czy nie jest tak, że łatwo rzucić kamieniem w kulturę, która rani moją kulturę, ale nie widzi się wad kultury własnej?  Kolonizacja, imperialistyczne zapędy, tendencyjność, stosowanie uproszczonych pojęć dotyczących obrazów świata to cecha raczej każdej kultury, a i najpewniej dlatego, że wywodzi się z natury ludzkiej.
Jeden z moich prapradziadków był carskim kolonizatorem na Sachalinie, jeszcze inny przodek na Alasce i Syberii, a pochodził z Wołynia, był spolonizowanym Rusinem. Kolonizował więc kilka narodów na raz, w imieniu zarówno Polski jak i Imperium Rosyjskiego, sam będąc w jakimś stopniu poddany kolonizacji polskiej na Ukrainie. Wspominam o tym, ponieważ drażni mnie popularyzowanie publikacji (i całego dyskursu) poświęconemu krajom "Orientu" (który przecież i tak nie reprezentuje w pełni Wschodu) czy Afryki, a niezauważanie przy tym mniej popularnej części świata. Ale czy nauka, zwłaszcza humanistyka, powinna zajmować się tylko kierunkami popularnymi? Jasne - w wielu przypadkach narody poddane kolonizacji posiadają obecnie swoje elity, które walczą o obecność w dyskursie. Nie występuję przeciwko tym działaniom, popieram je. Ale reprezentanci "Zachodu" wciąż zajmują się z tym samym, pisząc wciąż to samo, ciągle powtarzając okropności, które musieli przeżywać narody podbite. Ale spójrzmy głębiej - opisywane są historie tylko dość reprezentatywnych grup.  Woli się pisać po raz setny to samo o Indochinach, ale o Ewenkach, od wieków rozpijanych na śmierć już mało kto myśli. Jeśli nawet ktokolwiek z badaczy epoki kolonialnej (która przecież się nie zakończyła) pamięta, jeśli w ogóle wie. Czyżby nie było warto o nich pisać? Oni i tak nie reprezentują żadnej siły, ani politycznej, ani ekonomicznej, na nic się nie zdadzą. Są zapomnieni żyjąc na krańcach świata. A przecież to Wschód! Said twierdzi, że na Zachodzie istnieje zwyczaj prowadzący do dyskursywnego wykluczenia Wschodu, ale ten sam Wschód wyklucza cząstkę siebie! Ewenkijka Tatiana, (z tak bardzo skolonizowanych Ewenków, że zatracili nawet swe narodowe imiona, a i nazwiska) czyta Saida i oburza się, że jakiś Palestyńczyk występuje samozwańczo jako przedstawiciel Wschodu. Ona to w końcu też człowiek Wschodu, ale chyba innego, mniej reprezentowanego, chyba gorszego, bo może tylko wykrzyczeć swoją rozpacz w tajdze, a i tak pozostanie niezauważona.
A Kazachowie? Czy Said konsultował się z 14 milionami z nich, aby mówić w ich imieniu za Wschód i czy jest pewien, że oni jako spadkobiercy kultury Azji Środkowej dzielą z nim te same poglądy? A Mongołowie, których jest 11milionów, a narody mniej liczne Kirgizi, Baszkirzy a Tuwińcy, a cała reszta? A co z Grenlandią skolonizowaną przez Danię, która niewątpliwie wyrządziła Inuitom ogromne krzywdy? Może Said opowiedziałby, że Grenlandia to już nie wschód. Ale wyraźnie dzielił świat na "białych" i podległym im autochtonów. Oni mają prawa głosu, bo nie są "popularnymi" narodami i nie posiadają wielkiej siły w światowych, politycznych przepychankach? Dlaczego Said pozwala sobie na oskarżenie o orientalizm Sonetów krymskich Mickiewicza, które są pozytywnie przyjmowane wśród Tatarów krymskich? Dlaczego Said twierdzi, że reprezentuje poglądy i interesy Wschodu? Dlaczego odnosi się tylko do wybranych narodów Orientu, zupełnie ignorując inne? Mogłoby istnieć jedno wytłumaczenie: gdyby autorzy europejscy pisali tylko o tych samych grupach, o których pisze Said, nie opisując innych. Gdyby w literaturze, cz sztuce europejskiej nie istniały odniesienia do grup wyżej wymienionych. Ale tak nie było. Ktoś powie, że np. Syberia to kulturowo bardziej Północ niż Wschód to nadal nic nie tłumaczy, bo rdzenne kultury Syberii są jak najbardziej azjatyckie. I są podbite. I istniała na nie "moda" w Europie, również w ramach orientalizmu. A narody molocha jakim jest Azja Centralna, które zostają albo pominięte, albo jeśli są, to ich poglądy mają niewiele wspólnego z tymi, którzy mają nastawienie anty-orientalistyczne. Wiem, że Said nie był w stanie zapoznać się ze wszystkimi źródłami. Ale ominął wiele materiału, którego chyba nie chce zauważać. Wybrał najbardziej pasujące elementy, które będą pasowały do orientalistycznej układanki. 

Popieram wiele tez Saida, ale często mam wrażenie, że jest zbyt dużym megalomanem i wielbicielem tylko akceptowanych przez siebie kultur Wschodu, lub reprezentuje tych, którzy przynoszą mu pewne korzyści. Z drugiej strony, często można odnieść wrażenie, że mówi w imieniu całego Wschodu, dlaczego dał sobie to prawo? Uwiera mnie ta wybiórczość i zbytnie uogólnienia. Coś z jego argumentów do mnie trafia, ale podstawowy błąd Saida to zbyt proste, schematyczne podziały. Łatwo nakreślić świat (Eurazję) dychotomią, ale czy to jest sprawiedliwe i rzetelne pod względem antropologicznym i etnograficznym, a nawet historycznym? Zachód i Wschód są u Saida mimo wszystko monolitami, przeciwnymi sobie biegunami. Ale czy operowanie takimi monolitami to pożądany i mający odzwierciedlenie w rzeczywistości sposób na badanie, opisywanie i poznawanie współczesnego świata? Te pytania pozostawiam otwarte do dyskusji. Radzę jednak każdemu czytelnikowi dokładnie zwracać uwagę na to, czy pewne autorytety nie przedstawiają tylko wybranej grupy interesów, zupełnie nie reprezentując przy tym innych, mówiąc jednocześnie za "wszystkich".






sobota, 1 czerwca 2013

Publish or perish. W czym rozdawanie grantów i indeks Hirscha przypominają literackie nagrody Nobla?

Czy laureaci literackich (i nie tylko) nagród Nobla zasłużyli na nie? Czy rzeczywiście stworzyli najlepsze dzieła i co oznacza, że są lepsze? Może w jakiś sposób przysłużyły się światu, literaturze, a może zadecydował o tym przypadek lub względy polityczne (tutaj idealny przykład, to moim zdaniem literacka nagroda Nobla dla Winstona Churchilla) ?Kto decyduje o ich przyznaniu, jeśli nie mała grupa ludzi, którzy zdani są na chwilowe kaprysy i zauroczenia? 
A jak przyznawane są granty, jak mierzona jest wydajność i sens pracy naukowca? Istnieje przekonanie, że wartość działań akademików jest mierzona o wiele rzetelniej niż przyznawanie literackich Nagród Nobla. Liczą się cytowania, indeks Hirscha, punktowania w zależności od rangi czasopisma, ilości artykułów i wydanych książek i inne wyliczanki. Można odnieść wrażenie, że wartość naukowca i jego działania są możliwe do zmierzenia. Dlaczego w takim razie dzieje się tak, że laureaci literackiej Nagrody Nobla bywają często zapominani, a naukowcy o wysokiej pozycji mierzonej przez cytowalność i liczbę publikacji często tracą twarz poprzez unieważnianie swoich badań? Czy indeks Hirscha nie jest taką samą, złudną wizją miarodajności jak literackie nagrody?

"Indeks został pomyślany tak aby lepiej odzwierciedlać wartość dorobku naukowego niż sama liczba publikacji, czy sumaryczna liczba cytowań wszystkich publikacji jednego naukowca, premiując tych, którzy publikują mniejszą liczbę dobrych publikacji, w stosunku do tych, którzy rozpraszają wyniki swoich badań na większą liczbę publikacji w celu sztucznego zwiększenia ich liczby. Ponadto premiuje naukowców, których publikacje są stale i często cytowane, gdyż z upływem czasu ich indeks h wzrasta a nie maleje. Na przykład naukowiec, który opublikował 6 publikacji, z których każda była cytowana co najmniej 6 razy ma indeks h = 6, natomiast taki, który ma 100 publikacji, ale spośród nich są tylko 3 takie, które mają 3 lub więcej cytowań, ma indeks h = 3. Krytycy indeksu twierdzą, że dyskryminuje on naukowców, których charakteryzuje zmienna jakość publikacji oraz osoby, które miały krótkie i błyskotliwe kariery. Np. osoba, która napisała jedną pracę, która była cytowana 100 razy, drugą pracę, która była cytowana 50 razy, trzecią pracę, która byłą cytowana 3 razy, oraz 100 prac, które były cytowane po 2 razy, ma indeks Hirscha 3; czyli taki sam, jak osoba, która opublikowała raptem 3 prace, z których każda była cytowana po 3 razy. Podobnie osoba, która napisała 2 publikacje, z których każda była cytowana 1000 razy ma indeks h równy raptem 2. Tak jest np. w przypadku Évariste'a Galoisa. Gdyby Albert Einstein zmarł w 1905 r. jego indeks h wynosił by 4, choć już wówczas był autorem 4 spośród 10 swoich najważniejszych publikacji."[http://pl.wikipedia.org/wiki/Indeks_H]


Zgodnie z indeksem Hirscha, wartościowy naukowiec, to ten, który jest często cytowany i w odpowiednich czasopismach (impact factor). Z jednej strony zgadzam się z krytyką dotyczącą niewspółmierności punktacji wobec publikujących, którzy niezależnie od ilości tekstów posiadają tę samą liczbę cytowań. Być może należy uznać, że przydatniejszym badaczem jest ten, który publikuje mało, jednak posiada dużą liczbę cytowań, niż ten,który publikuje dużo, a jego indeks cytowań jest niewielki. Ale czy nie jest to kolejna pułapka? Jeśli przyznamy, że lepszy jest naukowiec o dużej ilości cytowań (niezależnie od ilości publikacji), nie oznacza to, że jest on rzeczywiście przydatniejszy dla nauki. Jest on po prostu bardziej popularny. 

Pomimo mojej ogromnej miłości do nauki, nie jestem w stanie przyznać, że popularność oznacza przydatność. Może to być przydatność jedynie względem cytowań - jeśli opieram się na niepotrzebnej nauce pracy, mogę ją zacytować do tak samo nikomu niepotrzebnej pracy. Gdy zrobi to 50 osób i powtórzy bzdurny cytat w swej bzdurnej pracy, indeks cytowań wzrośnie. Z góry przepraszam za wartościowanie, jednak jeśli cytowane są bzdurne prace, a dobre są niecytowane, to która jest rzeczywiście lepsza?
Jak w ogóle ocenić przydatność badań, które czasami okazują się być wartościowe dopiero po jakimś czasie? Czy istnieją jakiekolwiek miarodajne wskaźniki pracy naukowej? Rozumiem, że tego typu wzory są potrzebne, choćby z tego powodu, że pomagają przy rozdzielaniu grantów, czy ocenianiu pracownika, ale czy należy ufać im absolutnie?

Przyjrzyjmy się teraz podobieństwu poniższych zdań:

1) To wspaniały naukowiec, ma wysoką liczbę cytowań.
2)  To wspaniały pisarz, zdobył literacką nagrodę Nobla.


Ad 1) Oto przykłady badaczy z wysoką liczbą cytowań:


- Diederik Stapel, profesor psychologii społecznej Uniwersytetu Tilburg w Holandii, "był autorem ponad 150 prac badawczych. Najgłośniejsza z nich, opublikowana w sierpniu 2011r., w Science, drugim obok Nature, najważniejszym czasopiśmie naukowym świata-dowodziła, że nieuporządkowane środowisko sprzyja utrzymywaniu stereotypów i dyskryminacji." (Odkrycia do ukrycia, W. Mikołuszko, Polityka, nr 19 (2906), 2013, s. 62-62). Stapel posiadający wysoką liczbę cytowań (http://scholar.google.ca/citations?user=a51g4WoAAAAJ&hl=en) zmyślał dane do własnych prac naukowych, do czego po pewnym czasie sam się przyznał. Jego prace przyjęto zgodnie z międzynarodowymi standardami publikowania prac naukowych. "Po uzyskaniu wstępnej akceptacji przez redaktorów, wysyłano je do recenzji innym wybitnym przedstawicielom tej samej gałęzi nauki. Ich »tak« było stemplem jakości, gwarancją, że praca spełnia standardy badawcze." (Op. cit. s. 62). Większość czasopism naukowych anulowało publikacje profesora Stapela. (Warto postawić sobie pytanie, ile wart jest tytuł profesora, skoro lwia część jego dzieł została anulowana).


- Andre Wakefield, autor popularnych badań, w których starano się dowieść, że szczepionka na odrę, świnkę i różyczkę może prowadzić do rozwoju autyzmu u dzieci. Jego artykuły także anulowano, nikomu nie udało się potwierdzić tej hipotezy, The Lancet cofnął całą pracę. Mimo to indeks cytowań wskazuje na popularność, nie tylko w świecie naukowym. Plotka została rozsiana po świecie, co skutkuje poważnymi konsekwencjami: obecnie wielu rodziców przestaje szczepić dzieci.


- Rachel Carson, o której można przeczytać tutaj: http://www.polityka.pl/nauka/ekologia/1530401,1,niezwykla-historia-rachel-carson.read


- Naoki Mori, onkolog, ilość cofniętych prac: 30, przy wysokim indeksie cytowalności


- Sunil Kumar Manna, immunolog, ilość cofniętych prac: 10, przy wysokim indeksie cytowalności


Obliczenia biorące pod uwagę czynniki takie jak indeks Hirscha czy impact factor nie były w stanie wykryć oszustw, ani rzeczywistej przydatności badań. Wyświetlały tylko miarę popularności i prestiżu.



Ad 2) Wybrani laureaci literackiej Nagrody Nobla, których można uznać za zupełnie przypadkowo wyłonionych, często zapomnianych lub dostających nagrody z powodów politycznych, chwilowego zainteresowania, którzy :


- Winston Churchill, data przyznania Nagrody: 1953, uzasadnienie:  „ za wielkie mistrzostwo utworów o charakterze historycznym i biograficznym, a także błyskotliwą sztukę oratorską, z pomocą której bronił najwyższych ludzkich wartości(http://pl.wikipedia.org/wiki/Nagroda_Nobla_w_dziedzinie_literatury, dalsze uzasadnienia pochodzą również z tego źródła). Ale kto pamięta o nim jako o pisarzu?  Przytoczę w tym momencie słowa Gabriela Garcii Marqueza (również laureata owej nagrody): 

"Przy wielu okazjach nazwisko laureata pozwalało domniemywać, że akademicy są liberalnymi idealistami. Do największej, zarazem najchwalebniejszej wpadki doszło w 1938 roku, kiedy Hitler zabronił Niemcom odebrania nagrody Nobla, uciekając się do śmiesznego argumentu, że jej fundator był Żydem. Richard Kuhn, Niemiec, który owego roku otrzymał Nagrodę Nobla w dziedzinie chemii, musiał odmówić przyjęcia Nagrody. Z przekonania, albo z uczciwości nie przyznano żadnej Nagrody Nobla podczas drugiej wojny światowej. Ale gdy tylko Europa podniosła się z gruzów, Szwedzka Akademia uczyniła coś, co jest chyba jej jedyną godną pożałowania kombinacją: przyznała Literacką Nagrodę Nobla sir Winstonowi Churchillowi tylko dlatego, że był on podówczas człowiekiem cieszącym się największym prestiżem, a nie dało się przyznać mu Nagrody w jakiejkolwiek innej dziedzinie, zwłaszcza pokojowej". (Widmo Nagrody Nobla, G.G. Marquez, Morze utraconych opowiadań i inne felietony, Warszawa 2002, s. 7-11).

- Grazia Deledda, data przyznania Nagrody: 1926 uzasadnienie: "za poetyckie dzieła, w których z jaskrawą plastycznością opisuje życie jej ojczystej wyspy, a także za głębię w podejściu do ludzkich problemów w całości". Dziś, najpewniej zapomniana, o czym świadczyć może niewznawianie jej utworów, niewielka ilość przetłumaczonych utworów nawet na język angielski, czy nieliczna ilość informacji w przestrzeni Internetu (uważam, że to bardzo ważny aspekt).


- Pearl S. Buck, data przyznania Nagrody: 1938, uzasadnienie: "za wspaniały epicki opis życia chińskich chłopów i za biograficzne arcydzieła”. Dzieła Pani Buck także nie wytrzymały próby czasu.


Takich przykładów jest wiele. Zaznaczam iż moim celem nie jest krytyka dzieł wyżej wymienionych autorów, czy upieranie się przy zdaniu, że na Nagrodę nie zasłużyli. Nie chciałabym, aby ktokolwiek rzucał na nich, jako na literatów pośmiertne obelgi, czy odmawiał im prawa do czci.Pragnę zwrócić uwagę, iż żyło w tym czasie wielu innych autorów, nie tylko poczytniejszych czy bardziej docenianych. Popularność nie idzie w parze z jakością, ale czy nie jesteśmy w stanie przyznać, że istnieje całe grono autorów wspanialszych,którzy nie dostąpili tego zaszczytu? Pominę tu moje najważniejsze sympatie, ale wymienię przynajmniej kliku, których powinien znać każdy, a którzy Nagrody Nobla nie otrzymali: Jorge Luis Borges,  Joseph Conrad, Marcel Proust (fakt, iż W poszukiwaniu straconego czasu zostało opublikowane w całości dopiero po śmierci autora), Louis-Ferdinand Céline, J. R. R. Tolkien, Walt Whitman, Franz Kafka (zdobył sławę dopiero po śmierci), Emil Cioran, Stanisław Lem, Aldous Huxley,
Isaac Asimov i wielu, wielu innych, włączając w to pisarzy literatury popularnonaukowej nie zostało nagrodzonych. Nie czyni to z nich pisarzy gorszych, aniżeli tych, którzy zostali docenieni przez Szwedzką Akademię. Mam wrażenie, że taka jest też potoczna opinia: raczej jesteśmy skłonni uważać, że Proust był lepszym literatem niż była nią Deledda i jest to w porządku. 

Zdajemy sobie sprawę z wagi owej nagrody, ale (mam nadzieję, że) nikt przy zdrowych zmysłach nie uważa jej za najbardziej wartościowy i miarodajny wyznacznik. To kwestia losowego przypadku, popularności i wielu innych aspektów. Dlaczego więc jesteśmy tak bardzo skłonni wierzyć w indeks Hirscha i współczynniki impact factor? Czy nie dlatego, że daje nam ułudę naukowości i rzetelności, podczas gdy uzasadnienia Nagrody Nobla uważamy za czysto estetyczne i niemierzalne? Czy nie są to takie same ułudy wartości i sensu?
Nie wiem czy istnieje lepszy sposób na określenie wydajności i przydatności naukowców, ale wiem, że jakość nauki nie musi iść w parze z ilością, a dobry akademik nie musi być zawsze doskonałym badaczem, ale jeśli jest dobrym dydaktykiem, lub badaczem niepopularnej dziedziny nie tylko stoi o wiele niżej na szczeblu kariery zawodowej, ale też ma marne szanse na uzyskanie grantu, pozytywnej oceny instytucji zarządzającej daną jednostką (uniwersytet, ministerstwo, Państwowa Komisja Akredytacyjna itd.) co zamyka szanse na dalszą produktywność.


Edycja posta, czwartek, 6 czerwca:  Polecam bardzo interesujący artykuł Sławomira Tumańskiego, profesora Politechniki Warszawskiej, redaktora naczelnego miesięcznika Przegląd Elektroniczny: Segregacja prasowa, Polityka, nr 23 (2910), s.67-69.
Profesor Tumański doskonale opisuje wady inseksu Hirscha, impact factor, listy filadelfijskiej (ISI Master Journal List), zdeprawowanie nauki w imieniu systemu punktowego, a także podział świata naukowego na dwie części: amerykańską (bądź anglosaską, zachodnią), „gdzie wszystkie pisma są master, a artykuły the best, oraz świat zewnętrzny, gdzie z definicji nic godnego indeksowania nie może się zdarzyć” (Op. cit. s. 67). Z artykułu można się również dowiedzieć, że w świecie, gdzie obowiązuje radykalne przywiązanie do listy filadelfijskiej i systemów punktowania opisanych powyżej, powstał przemysł cytowań, oparty na symbiozie cytowań. Poszczególne instytucje w ramach umowy, cytują się wzajemnie, aby zdobyć punkty, co więcej, w ramach przysługi cytują się także koledzy, co obopólnie wspomaga ich w awansie. Następnie zostaje przedstawiony problem naukowców, którzy na podstawie punktowanych publikacji otrzymują granty – co się dzieje, gdy czasopismo przestaje być na liście filadelfijskiej? Muszą zwracać pieniądze. Ponadto,wciąż większe szanse na karierę mają badacze z krajów anglojęzycznych, o wysokiej liczbie czasopism przynależnej do ISI Master Journal List, aniżeli doskonali akademicy z Europy Wschodniej. Białorusini, Chorwaci, Polacy, Kazachowie czy Ukraińcy w praktyce skazani są na banicję – jak twierdzi Tumański "wciąż są ofiarami izolacji ich krajów, często nie znają biegle angielskiego i mają słabe kontakty zagraniczne”. Z kolei cała reszta, woli cytować pisma “zachodnie”, gdyż wydają się bardziej prestiżowe. Nie mamy co się temu dziwić, skoro to właśnie one są bardziej renomowane na liście, co nie oznacza iż posiadają lepszą wartość naukową. I właśnie w ten sposób pogłębia się zapaść pomiędzy światem naukowym,który w powszechnym rozumieniu jest zglobalizowany.

środa, 22 maja 2013

Niszczące stereotypy

Kim jest tubylczy Amerykanin? Czy to ten sam co Indianin, czerwona twarz, Apacz, Komancz? Z kim kojarzą się tubylczy Amerykanie i jakie dotyczą ich stereotypy- czy w ogóle są zauważalne? Problem stereotypizacji rdzennych mieszkańców obu Ameryk (tu: głównie Kanady i USA) istnieje od początków kolonizacji brytyjskiej (jak i również rosyjskiej kolonizacji Alaski i Kalifornii oraz hiszpańskiej i portugalskiej). Jednak z najgłębsza ignorancja w stosunku do tubylczych mieszkańców Ameryki dominuje u tych zamieszkałych w krajach anglojęzycznych. Nie jestem w stanie streścić całej historii stereotypu "indiańskiego", ponieważ jest to temat co najmniej na pracę magisterską. Postaram się skoncentrować na opisaniu w pigułce do czego doprowadziły stereotypy. Nazywanie pogardliwie savage,  infidel , injun, heathen, a sama nazwa "Indianie" stosowana w wyniku błędu często odbierana jest negatywnie. Nie będę się koncentrować na bardzo rozbudowanej historii stereotypów dotyczących rdzennych mieszkańców Ameryki Północnej, lecz pragnę skoncentrować się  w mocno okrojonym stopniu na obecnym potocznym i bardzo popularnym wizerunku Indianina, który wyrządził wiele krzywdy.
Indianin kojarzy się z westernami (btw. popularny aktor westernowy często grający Indian, Charles Bronson to właściwie Karol Dionizy Buczyński, Polak i Tatar Rzeczypospolitej), Indianin kojarzy się również panami z Peru, którzy tańczą na polskich deptakach w Łebie lub Ciechocinku, choć niewiele mają wspólnego z kulturą narodów, którą reprezentują, być może niektórzy kojarzą rezerwaty, Korczaka Ziółkowskiego lub Sat Okha. Jakkolwiek spojrzymy na pozostałe wyobrażenia zazwyczaj jest to obraz Indianina z Wielkich Równin, Prerii, Gór Skalistych, Południowego Zachodu. To Szoszoni, Komancze, Navajo (Dine), Cree, Sioux (Dakota) itp. Nazwy podane w nawiasach to etnonimy, ponieważ nazwy popularne to zazwyczaj stosowane dawniej wyszydzające określenia,które zazwyczaj zostały również przyjęte przez dane narody lub plemiona. 
Obraz,który się wyłania, to wizja mężczyzny na koniu w pióropuszu, z pomalowaną twarzą, prymitywną bronią, czerwoną skórą (traktowaną rzeczywiście jako pigment organu jakim jest skóra, a nie tym co miało oznaczać czyli rozsmarowany na twarzy pigment barwnika, główniej z ochry). Poza tym Indianie palą fajkę, używają tomahawku i skalpują. Obraz kobiety to pierwowzór Pocahontas z bajki Disneya.
W rzeczywistości tak nie jest, co więcej tak nigdy nie było! 



Indianie (jeśli brać pod uwagę tylko tych z USA i Kanady) zamieszkiwali/zamieszkują teren wielokrotnie (!) większy aniżeli Europa, która jest bardzo zróżnicowana narodowo. Dlaczego więc ktokolwiek uważa, że na jednym, ogromnym kontynencie miałaby istnieć jedna, wielka, podobna do siebie panindiańska kultura? est to przekłamany obraz ukazany w kinie amerykańskim, książkach Karola Maya (np. znana postać Winnetou), komiksach, bajkach, kreskówkach, w reklamach, logach firm, klubów sportowych itd. 

"Siła srebrnego ekranu jest potężniejsza niż siła literatury. Film podaje nam gotowy przepis, syntezę słowa i obrazu, która przyjmujemy często bezrefleksyjnie i utrwalamy w pamięci. Dostajemy gotową receptę na Indianina i to niejednokrotnie z detalami, jakie w książce mogłyby umknąć naszej uwadze. Detale te stały się zresztą w dużej części ikonami wypalonymi na stałe w umysłach kinomanów". (D. L. Erben, Wabiąca natura westernu, „Tawacin” 2000, nr 2(50), s.15)

Indianin to parze z kowbojem, cała esencja Dzikiego Zachodu. Tyle, że nawet Indianie Dzikiego Zachodu nie wyglądali tak jak ci, przedstawieni w filmie czy literaturze. 

Na balach przebierańców dzieci często przebierają za Indian.Ale w jakie stroje? W te, które nigdy wśród Indian nie istniały. Różnica w porównaniu do innych strojów, o tyle się wyróżnia, że inne stroje dotyczą albo postaci nierzeczywistych, albo historycznych, lub co najmniej przedstawicieli narodów nie będących wyszydzanymi. Dla Europejczyka być może stanowi to nonsens, jednak jest o tyle istotne, że tubylczy Amerykanie, będący jednocześnie wyszydzani, stanowili obiekt niezwykłego zainteresowania i  pasji. Mimo to, narody i plemiona całego (!) kontynentu zostały zrównane z przedstawicielami tylko kilku grup Indian i to w dużym stopniu zmiksowania. To tak jakbyśmy przedstawiali Europejczyka w stroju bawarskim, z kaszubskim haftem, budionowką lub uszanką, walonkami i zakopiańską laską. 
Niestety, moda "indiańskość" spowodowała rozprzestrzenianie się stereotypizacji. 

Poniżej, grafika przedstawia (w bardzo uproszczonej wersji) zróżnicowanie mieszkańców Ameryki Północnej:


Oto strój Indian z Północnego Wybrzeża - czy choć trochę kojarzy się z obrazem istniejącym w kulturze masowej?



W jaki sposób się ich przedstawia w kulturze popularnej? Wystarczy przypomnieć sobie dzieła Karola Maya lub bajkę Pocahontas. Jest to o tyle krzywdzące iż przedtem dla osób reprezentujących kulturę europejską, wszelkie oznaki indiańskości były tępione. Nawet sam strój uznawany był za hańbiący, wobec tego zmieniano nawet zewnętrzne oznaki przynależności do danej kultury:

Kulturowy genocyd ukazany jest częściowo, w krótkim fragmencie serialu "Into the West" - http://www.youtube.com/watch?v=yfRHqWCz3Zw

Współcześnie istnieje moda na styl "indiański", a nawet na bycie Indianinem! W społeczności tubylczych Amerykanów istnieje nawet pojęcie "plastic indian", oznaczającą osobę roszczącą sobie pretensje do uznania jej jako Indianina, pomimo wątpliwego, indiańskiego pochodzenia. Doprowadziło to do sytuacji, która przyczynia się do problemów tożsamościowych, depresji. Obraz kobiety ubranej w "indiańskie" stroje jest również przyczyną do fetyszyzowania kobiet indiańskich, a nawet skrajnej seksualizacji, co doprowadza do zwiększenia liczby gwałtów. Doszło do sytuacji absurdalnej: strój, który dawniej był zakazany stał się obiektem zainteresowania mody! Jednak wskazuje się na to, że jest to wizerunek nie będący ani skutkiem, ani  przyczyną do zainteresowania się kulturą, lecz prosta, masowa fetyszyzacja.





Ostatnio sporo kontrowersji wywołały gwiazdy kultury popularnej: firma Victoria's Secret oraz wokalistka Lana del Rey. Pod zdjęciami załączam linki, w których można się zapoznać z opisami sytuacji.


http://nativeappropriations.com/2012/11/guess-we-can-add-victorias-secret-to-the-list.html

http://articles.latimes.com/2012/nov/13/business/la-fi-victorias-secret-native-american-20121113


http://www.hollywoodreporter.com/fash-track/victorias-secret-native-american-costume-389580



 Grafika wykonana przez oburzonych strojem wokalistki:













A co z zabawą w kowbojów i Indian? Nic, bo to zabawa. Jednak czy "białasy" tak samo spoglądają na dziecięce zabawy w nazistów i Żydów?


Wracając do samej istoty przedstawionej sytuacji: w czym tkwi problem?

Pozwolę oddać swój głos Nancy Marie Mithlos, która na Ted Talks przedstawiła jak na pozór niewinne zabawy i wciąż istniejące stereotypy prowadzą do negatywnych, społecznych konsekwencji. Pod rozwagę nie tylko miłośnikom fotek seksownych modelek w pióropuszach.

https://indiancountrytodaymedianetwork.com/2013/05/09/nancy-marie-mithlos-tedxalbuquerque-talk-images-native-women-149291


A jak wyglądają współcześni Indianie? Zamiast pióropuszy wolą czapki z daszkiem, koni się pozbyli, a w ich miejsce zdecydowanie wolą samochody. Pick upy oczywiście, gdyż radzą sobie po nieprzyjemnej powierzchni dróg w rezerwatach. Jeśli w nich w ogóle mieszkają.

Aby jednak, mojemu czytelnikowi nie przyszło do głowy, że Indianie zasadniczo występują przeciw amerykańskiej kulturze popularnej, przytoczę cytat:

"Aby pokazać jak dalece możemy się rozmijać z mentalnością współczesnych Indian, przytoczę fragment książki Iana Fraziera "On the Rez" (Farrow Strauss, Giroux, NY, s. 59). Autor jest białym dziennikarzem i pewnego dnia dwóch Siuksów odprowadzając go po rezerwacie Pine Ridge w Dakocie Południowej, udają się też do Wounded Knee. Przyjaciel autora, Le War Rance, plastycznie roztacza scenerię ówczesnych, dramatycznych wydarzeń, wskazując miejsca blokad drogowych i AIM-owskich [1] schronów, miejsca, którym przedostawał się do oblężonego miejsca z prowiantem. Później obserwują łąkę, na której znajdował się obóz Jumping Bulla. Tam właśnie w czerwcu 1975 doszło do strzelaniny między agentami FBI i ochroną AIM. W rezultacie zginęły trzy osoby, a za śmierć dwóch agentów oskarżono i skazano Leonarda Peltiera. Le pokazuje reporterowi, skąd później nadleciał śmigłowiec, żeby wyłapać uciekających w panice Indian. Po chwili milczenia dodał:

-Ale najgorszy w rezerwacie był sierpień '77. We wszystkich sklepach wywieszono wstęgi z czarnej krepy, wszystkie kobiety w rezerwacie płakały.
-A co się stało w sierpniu '77? - spytałem
-Co się stało? Elvis umarł!!!" (M. Maciołek, Stereotypy i wyobrażenia Indian Ameryki Północnej - Dwa światy, "Tawacin", 2006, nr 4 (76), s. 8)





[1] AIM - American Indian Movement






Polecam też artykuł zamieszczony pod linkiem: http://thesocietypages.org/socimages/2008/08/31/the-social-construction-of-race-by-playmobil/.  Autorka przedstawia społeczną konstrukcję rasy w klockach Playmobil.
Śmieszne i straszne - a niestety prawdziwe jest ostatnie zdanie: "So, in the world of Playmobil, American Indians are, like Romans, a historical artifact".








Edycja, 27.10.2013
Pojawił się kolejny artykuł dotyczący tego tematu: http://www.leaderpost.com/health/your+costume+offensive/9070563/story.html  Zachęcam do przeczytania:)

The Indian Store http://www.youtube.com/watch?v=NuzPoidV4nI